
Praszczur
Wstęp
Gabryjel wszedł do ogrodu, który nie był koszony od czasów bitwy pod Grunwaldem.
Trawa warczy na niego jak stado wygłodniałych psów,
a każde źdźbło to osobny wyrzut sumienia i osobna porażka cywilizacji.
Pod butem chrupie coś, co było ślimakiem, który już na zawsze zostanie w historii gleby.
W duchocie, między pokrzywą a kretowiskiem,
nagle myśl uderza w łeb mocniej niż sąsiad, który znów podlewa ogród deszczówką z beczki po ropie:
— Co ja tu, kurwa, robię?
Próbuje ją odgonić, ale myśl jest jak komar: im bardziej się drapiesz, tym bardziej swędzi.
Nie pomaga filozofia, nie pomaga trawa pod stopami,
nie pomaga nawet to, że teoretycznie mógłby się położyć i mieć wszystko w dupie.
I wtedy, jak grom z jasnego nieba, przychodzi refleksja jeszcze gorsza:
— Kto był tym pierwszym debilem, który zadał to pytanie „po co istnieję”?
Bo przecież gdyby nie on, nikt by się dziś nie przejmował sensem życia,
nie pisałby manifestów, nie kłócił się z terapeutą,
nie szukałby Boga w fusach po kawie i nie miałby pretensji do świata,
że trawa rośnie szybciej niż wyniki własnych wyborów.
Gabryjel stoi, spocony i pogrążony. Po lewej pokrzywy, po prawej sumienie
i rozumie, że cała historia człowieczeństwa zaczęła się nie wtedy,
gdy ktoś wymyślił ogień, tylko wtedy, gdy pierwszy idiota przy ognisku zapytał:
— „po co ja, istnieję?”
W tym momencie ogród i ognisko stają się jednym.
W głowie wybucha prehistoria, a Gabryjel schodzi do jaskini, by rozpocząć nowy rozdział.
Bo wie, że nie jest sam — wszyscy jesteśmy potomkami tego samego gościa od najgłupszego pytania w dziejach.
Tytuł roboczy:
Praszczur egzystencjonalny, czyli geneza pierwszego „co ja tutaj, kurwa, robię?”
Scena I.
Prolog:
Dawno, dawno temu, była taka noc, że praszczury siedziały przy ogniu.
Każdy miał w ręku coś konkretnego: kij, kamień, a może świeżą padlinę.
I nagle jeden spojrzał na płomień, na swoje włochate kolano
i wymruczał:
– mam taki nastrój… egzystencjonalny,
na co drugi z kijem, pragmatyk:
– To zjedz coś i przestań pierdolić,
ale pierwszy, nieśmiało jeszcze pyta, przełamując ciszę:
— Po co ja, kurwa, istnieję? Czuję pustkę, chyba napiję się wody z bagna.
Po nawodnieniu się odżywczym bagiennym płynem usiadł,
podłubał w zębie pazurem harpii i nagle doznał olśnienia:
— Ożesz w mordę, chyba myślę!
Wtedy właśnie narodził się problem: pierwszy praszczur, który uznał, że potrafi myśleć,
był zarazem pierwszym, którego reszta stada chciała pogonić kijem.
Ale od tamtej pory w każdym stadzie był jeden myślący ponad normę.
To on wymyślił, że można zadawać pytania, na które nie ma odpowiedzi.
Za to reszta stada wynalazła szybciej bimber,
bo do przeżycia wystarczyła im dupa i ognisko,
a filozofia zaczęła się wtedy, gdy pierwszy raz zabrakło kiełbasy z mamuta.
Scena II.
Pierwszy filantrop
Noc, ogień, praszczury zbite w kręgu, a wokół nich cienie przyszłych cywilizacji.
Pierwszy filantrop praktykujący nadmiar.
Siedzi, rzuca wszystkim dookoła resztki upolowanej krowy mamuciej:
— Bierzcie, żryjcie, patrzcie jak daję!
Sam zostawia sobie największy kawał, ale przynajmniej nakarmił tłum i może z dumą powiedzieć, że dba o innych.
Wszyscy najedzeni, a filantrop syty podwójnie — z mięsa i podziwu.
Reszta już wie, że „dobroczynność” to stan, w którym jesz, a inni ci jeszcze dziękują.
Scena III.
Miłość w jaskini: „Zostanę twoim samcem”
On:
– Chodź do mojej jamy, mam tam trochę cieplej.
Ona:
– A masz coś do żarcia?
On:
– Trochę spleśniałego mamuta, ale za to miejsce przy ogniu.
Ona:
– E, nie idę.
On:
– No chodź, nic ci nie zrobię.
Ona:
– Nic mi nie zrobisz ? To po co pójdę?
Zaiskrzyło.
On upolował dzika (albo znalazł zdechłego — liczy się gest),
przyniósł jej racicę i rzucił pod nogi z miną zdobywcy.
Ona zerknęła, powąchała, zjadła połowę i rzuciła mu resztę.
Oto narodziny pierwszego „dzielenia się kolacją” — później znanego jako miłość bez słów.
Przeżyli razem całą epokę lodowcową, a pod jej koniec udzielili
słynnego historycznego wywiadu dla National Geographic.
Ona: Dziunia
(imię tradycyjne, rodzinne)
On: Torvus
(krótki, szeroki, mocno owłosiony)
Jak się poznaliście?
Dziunia:
Torvus rzucił mi pod nogi udko z dzika. Myślałam, że żartuje, ale on patrzył na mnie tak, jakby chciał mnie zjeść albo adoptować. Zjadłam udko. On się uśmiechnął.
Torvus:
Od razu wiedziałem, że to ta. Zjadła, oblizała się, rzuciła we mnie kością. To był znak.
Co was połączyło?
Torvus:
Ogień i to, że nie bała się spać obok mnie, mimo że chrapię jak mamut w agonii.
Dziunia:
No i miał w jamie największego stalaktyta w okolicy. A jak raz przyniósł dwa grzyby, to śmialiśmy się przez trzy dni z tego, że ogon jego brata wygląda jak kij.
Największy kryzys?
Dziunia:
Jak przyniósł do groty drugą kobietę. Powiedział, że to na zimę, bo będzie cieplej.
Torvus:
Dziunia wyrzuciła mnie wtedy na dwie noce do jamy wilków. Przetrwałem, wróciłem. Dziunia się ucieszyła, bo przyniosłem nową skórę.
Dziunia:
Od tej pory, jak przyprowadza „gości”, to najpierw pyta, czy mam humor.
Recepta na przetrwanie razem?
Torvus:
Nigdy nie bierz ostatniego kawałka mięsa bez pytania.
Dziunia:
I zawsze miej w grocie drugi kij – na wypadek, jakby Torvus znowu zaczął filozofować.
Miłość jaskiniowa była prosta:
– dajesz mi jeść, grzejesz mnie, czasem pośmiejesz się z moich żartów i nie wywalasz z jaskini przy pierwszej kłótni.
Cała reszta to ewolucyjne dodatki.
Podsumowanie
Dziunia i Torvus może znaleźli sens w miłości,
filantrop czuł się lepszym człowiekiem.
Pozostałym pozostało wieczne echo pytania:
„co ja do kurwy nędzy tutaj robię?”
Zbliżała się noc i Gabryjel wyszedł z ogrodu do domu, chowając się przed deszczem i chłodem.
– Jakiś dziś się czuję bezpłodny, taki… egzystencjalny – pomyślał i zapisał swoją wizję.
Wszyscy jesteśmy potomkami tego debila, który zamiast cieszyć się ogniem, zapytał: „dlaczego tu siedzę?” I tak już zostało: Myślimy, więc się wpierdalamy w kłopoty.
Ale przynajmniej mamy o czym gadać przy ognisku.
Warto jednak pytać, bo tylko wtedy ognisko się nie wypala, a my, potomkowie pierwszego idioty, możemy śmiać się dalej, szukając sensu tam, gdzie nawet trawa boi się rosnąć.