
Historia prawdziwa z serii „Bój się Boga!”.
Zapnij pasy. To będzie ostra jazda po granicy sacrum i absurdu.
Był piękny, majowy poranek.
Taki, prawie jak w stumilowym lesie. Poranek który każe ci uwierzyć, że nawet w mieście może być cicho, a powietrze jeszcze nie smakuje smogiem. Wyszedłem z domu z jednym zamiarem: kupić książkę, przynieść trochę świeżego papieru dla mojej duszy.
Po drodze katedra — nie mogłem się nie zatrzymać. Organy grają, światło przecina dym kadzidła, wszędzie echo sacrum i tyle przestrzeni, że nawet własny grzech wydaje się tu mniejszy. W takich miejscach człowiek myśli o tajemnicy, o potrzebie transcendencji, o tym, że naprawdę potrzebuje „czegoś więcej”.
Wyszedłem z kościoła pełen zadumy. Pamięć podsuwała mi mity o świętych, o tym, że wyznanie wcale nie definiuje świętej więzi ze światem nadprzyrodzonym.
Historia duchowości człowieka jest tak stara, jak on sam. Bliskość tajemnicy zawsze jest we wnętrzu człowieka, w jego rezonansie ze światem subtelnym.
W takim nastroju trafiłem w końcu do księgarni. Zanim zdążyłem się rozglądnąć, wyłapałem leżący na półce magazyn z napisem „DUCHOWOŚĆ”. Kupiłem, bo skoro już się dziś zachwycam, to niech będzie pełen pakiet: zbiór opowiadań Vonneguta, jakieś czytadło Lee Childa, i niech mnie duchy prowadzą magazyn o duchowości.
Usiadłem z tym wszystkim w kawiarni na bulwarach. Podwójne espresso, szarlotka, i pierwsza lektura. Przeglądam gazetę o duchowości, bo temat już dawno rozgościł się w mojej głowie.
I nagle — tytuł, który wbija mnie w fotel. Pluję kawą na pół stolika.
– „Co ja, *****, czytam?!”
Sanctum Praeputium czyli święty napletek.
Agnes Blannbekin – austriacka mistyczka z przełomu XIII i XIV wieku, tercjarka franciszkańska,
dziewica ślubująca dozgonną wierność Jezusowi, żyjąca w Wiedniu. Jej życie i mistyczne doświadczenia opisał anonimowy franciszkanin. Są tam opisy duchowych zaślubin z Chrystusem oraz ekstazy przy relikwii świętego napletka.
W jednej z wizji Agnes przeżywała ekstazy, adorując najświętszą relikwię Pana Jezusa.
Mistyczka opisywała wielokrotne „doznania”: uniesienie, poczucie boskiej bliskości.
Napletek pojawiał się przed nią, najczęściej podczas mszy, czasami unosząc się i wchodząc do jej ust, wypełniając je nieprzezwyciężoną słodyczą.
Często czuła na swoim języku ten szczególny, słodki smak. Pewnego razu zapytała Pana, czym to jest. A On odpowiedział jej:
„To jest mój napletek, który oddałem ósmego dnia po urodzeniu.
Jest tu teraz jako znak mojego zmartwychwstania i nieśmiertelności.
Kosztujesz jego słodyczy, bo jest częścią mojego ciała, a moje ciało jest samą słodyczą dla wszystkich świętych.”
To działo się tak często, że przestała liczyć, ile razy napletek pojawił się przed nią. Za każdym razem czuła słodycz przewyższającą wszystko, co znała z tego świata.
Mój racjonalny umysł doszedł do wniosku, że ktoś tu pojechał po bandzie i robi z ludzi wariatów,
ale jednak nie — są podane źródła.
Barbara Newman, „On the Tongue of a Saint: Mystical Relics and the Sacramental Imagination in the Middle Ages” (Speculum, vol. 82, no. 3, 2007, s. 676–707)
No to grubo. Czy naprawdę jest jakaś granica między sacrum a groteską, czy to tylko sposób ludzi na szukanie sensu?
Dzwonię do Daniela, kumpla od rzeczy dziwnych.
– Stary, muszę ci coś przeczytać, bo nie ogarniam… Słyszałeś o świętym napletku?
– A o który napletek ci chodzi? Bo w średniowieczu, w zależności od źródeł Jezus miał ich 18 a nawet 31. Masz tu kilka miejsc, które twierdziły, że posiadają relikwię świętego napletka:
Rzym, Calcata, Antwerpia, Chartres, Coulombs, Santiago de Compostela, Hildesheim, Charroux, Conques, Langres, Fécamp, Auvergne…
– Daniel, skąd ty to wszystko wiesz?
– Powiedzmy, że mam słabość do napletków. Szczególnie tego jednego. Ale czekaj, wysyłam ci link. Przeczytaj spokojnie, bo opowieść się dopiero rozkręca.
Dotarłem do domu wieczorem. Na chwilę zapomniałem o duchowości i dopiero po kolacji otworzyłem komputer, żeby sprawdzić, co mi wysłał Daniel. Pierwszy link prowadził do wyjaśnienia: o co kaman z napletkiem?
Rytuał obrzezania (hebr. brit mila)
Odcięcie napletka to żydowski rytuał przymierza między Bogiem a Abrahamem i jego potomstwem. Wykonywany ósmego dnia życia chłopca — symbolizuje włączenie do wspólnoty Izraela.
Jezus był obrzezany ósmego dnia po narodzinach — Ewangelia Łukasza (2:21). W chrześcijaństwie każdy fragment ciała Chrystusa, zwłaszcza oddzielony od ciała, był potencjalnie „święty”. Napletek Jezusa stawał się więc relikwią par excellence, symbolem wcielenia i prawdziwego człowieczeństwa Boga.
Ale był drugi link. Otwieram i…
„De Praeputio Domini Nostri Jesu Christi Diatriba” (1629):
„Traktat o napletku Pana Naszego Jezusa Chrystusa”
Leo Allatius (1586–1669), Grek z Chios, kustosz Biblioteki Watykańskiej, człowiek do zadań niemożliwych: miał tłumaczyć światu, jak połączyć nowe odkrycia naukowe z wiarą, tak żeby się nie pozabijali.
Wyobraź sobie człowieka, który: ma dostęp do największej biblioteki chrześcijaństwa, czyta po grecku, łacinie, włosku, pewnie i po aramejsku, i dostaje pytanie: „Skoro Jezus wstąpił do nieba w ciele, to gdzie się podział Jego napletek?”
Allatius zaczyna święty brainstorm: Kościół nie może powiedzieć „nie wiemy”. Trzeba znaleźć logiczne (czytaj: cudowne) wyjaśnienie. I znajduje: Skoro nie został na Ziemi. Skoro był jedynym fragmentem ciała Chrystusa oddzielonym w dzieciństwie, To musiał stać się znakiem kosmicznym.
I tu następuje apogeum teologicznej wyobraźni:
„Możemy przyjąć, że napletek Zbawiciela, pochwycony przez anioły, wyniesiony został w niebiańskie przestrzenie, spoczął na orbicie Saturna. Od tej chwili, jako boski pierścień, jaśnieje na niebie — symbol świętości i nieśmiertelności, wieczna pamiątka wcielenia.”
Ale miał chłop wyobraźnię! Tylko co go naszło po szesnastu wiekach? Przecież coś go musiało sprowokować. Allatius nie był szalonym mistykiem wyjętym z „Monty Pythona”, to był facet z najwyższej ligi teologicznej, człowiek systemu, bibliotekarz Watykanu. Żył w czasach, gdy Kościół był pod ciśnieniem z każdej strony.
Kiedy Galileusz zobaczył przez teleskop który zbudował „coś dziwnego” wokół Saturna,
pojawiła się panika interpretacyjna: Co, jeśli niebo nie jest tak proste, jak mówiono dzieciom od chrztu? Kościół musiał mieć gotową odpowiedź – Allatius był od tego, żeby ją napisać.
Parafie walczyły o to, kto ma „prawdziwy” napletek. Jedni mają go od Karola Wielkiego, drudzy od św. Katarzyny, trzeci od aniołów. Pielgrzymki, cuda, odpusty i narastająca podejrzliwość, że połowa relikwii to ściema. Dla Kościoła to problem: Jak wytłumaczyć, że tyle napletków naraz? Gdzie umieścić relikwię, żeby nie było wojny parafii?
To był czas, kiedy teologia i nauka tańczyły ze sobą kankana. Jak nie możesz wyjaśnić, to wynieś problem na wyżyny nieba. Jak nie możesz rozdzielić racji, to wyślij problem na orbitę Saturna.
Gabryjel zamyka przeglądarkę i mówi do siebie (albo do czytelnika):
„Wiesz co? Po tym wszystkim nawet Puchatek, w taki piękny majowy dzień, by się zakrztusił miodem. Duchowość duchowością, ale wyobraźnia człowieka nie zna granic.
Po takim dniu człowiek przestaje się dziwić, że pół świata modli się do fragmentów,
drugi kawałek świata puka się w głowę, a trzeci handluje wszystkim, co ma święty certyfikat.
Duchowość to nie matematyka.m Czasem wystarczy jedna opowieść — i już napletek ląduje na orbicie Saturna, a ty pijesz kawę na bulwarach, śmiejąc się z własnej potrzeby transcendencji.

