
Króliczek, który był świnią
Noc była jak zwykle chłodna, gęsta od wilgoci i niewypowiedzianych myśli, których nawet grzaniec nie przepędzi z głowy. Gabryjel szedł przez górską przełęcz gdzieś na zadupiu Europy, gdzie po jednej stronie asfalt kończył się szybciej niż nadzieja, a po drugiej stronie pola rosł mur Jesionów i resztki czyjegoś marzenia o lepszym życiu. Nie spał. To był ten rodzaj bezsenności, kiedy nie wiadomo, czy chcesz być bardziej samotny, czy bardziej obecny. Czasami człowiek po prostu musi wyjść pod nocne niebo, bo w czterech ścianach nie mieści się ani głód, ani ciekawość, ani to poczucie, że kiedyś coś zgubił – i może dziś uda się to znaleźć, albo chociaż zobaczyć z oddali.

Zatrzymał się na skraju łąki, patrząc, jak gwiazdy rozstawiają się po niebie jak pionki na planszy, której reguł nikt nigdy nie podał do wiadomości. Przypomniał sobie, że kiedyś zapisał w głowie pytania, które nie dają spokoju normalnym ludziom:
– Skąd starzy Indianie wiedzieli o podwójnym Syriuszu?. – Co łączy mapy świata, które widzą Antarktydę bez lodu? – Czy Dogonowie z Afryki mieli kosmicznych nauczycieli, czy spojrzeli wyżej, kiedy wszyscy inni patrzyli pod nogi?
Już miał odpłynąć w powagę, już, już prawie miał się zamienić w kronikarza tajemnic wszechświata… i wtedy ten głos, ten sam, co pojawia się, gdy tylko próbujesz być kimś lepszym:
– Gabryś, Syriusz jak Syriusz, ale bym co zadupczył?
Gabryjel westchnął. Kosmos kosmosem, ale system operacyjny wciąż ten sam: żadne pytanie o gwiazdy nie przykryje tej starej, wiecznie żywej instrukcji obsługi samca.

Wracając do chaty, potykał się o własne myśli, niby filozof, niby badacz Syriusza, ale z głową pełną starych, niezamkniętych pętli. Aż widzi nagle, że na drzewie, jak znak od wszechświata ktoś zawiesił białe koronkowe majtki. Przez sekundę miał nadzieję, że to może jakaś metafora, może przypadek, może gest miłosierdzia od anonimowego sąsiada. Ale nie. To było już zbyt wiele, bo przecież wiadomo, że jak chłop chce się pozbyć myśli o dupie, to wystarczy mu pokazać majtki na gałęzi, i od razu cały Syriusz, Dogonowie, nawet Antarktyda poszli się paść. Zatrzymał się, spojrzał na ten biały sztandar zwątpienia i w duchu wycedził przez zęby: – Serio? Nawet drzewa się ze mnie śmieją?

Dotarł do domu, zły jak szatan, którego odpędza się nie modlitwą, tylko przekleństwem pod nosem i kopniakiem w rzeczywistość. Próbował zapomnieć o majtkach na drzewie, ale los już się z niego śmiał na pełnej.
Wszedł do łazienki, a tam – ku jego bezmiernemu zdziwieniu, jego własne ręczniki kopulowały ze sobą, niczym zwierzęta na afrykańskiej sawannie, splątane, ociekające wilgocią i nieskrępowaną żądzą.Przez chwilę stał w progu, nie wiedząc, czy to halucynacja, czy się wycofać, przeprosić i nie przeszkadzać, czy po prostu świat daje mu kolejny sygnał.

Zamknął oczy, wziął głęboki oddech, i w duchu obiecał sobie, że od jutra zacznie pisać tylko teksty naukowe. „Nie dam się,” pomyślał. Przecież nawet Daniel, ten naukowiec, filozof, powtarzał, że libido to energia, i że może być energią twórczą, że wystarczy ją przekierować, zamiast roztrwonić na pierdoły. Wrócił do kompa. Usiadł, otworzył pusty plik. Miał być Syriusz, miała być tajemnica, miały być aksjomaty i metafizyka na miarę kosmosu.
I nagle – nie wiadomo kiedy, nie wiadomo jak – klik, klik, klik… i już siedzisz na jakimś dziwnym czacie, nie do końca wiesz, jak tam trafiłeś, ale już gadasz z kimś, kto ma nick „LibidoKróliczek_86” i zastanawiasz się nad sobą: – Czy ja tu znowu, kurwa, udaję, że nie jestem świnią na wybiegu popędów?

Patrzysz na ekran. Z jednej strony zakładka: „Wielkie Tajemnice Kosmosu”, z drugiej: „Prywatny Pokój: Cześć, szukam czegoś dzikiego”. W tym Matrixie nie wiadomo, czy to energia twórcza, czy energia, która twórcę przejeżdża jak walec po nerach.
Króliczek opowiada, co będziemy robić, głosem bez grama poezji i nawet Gabryjel, mistrz absurdalnego dialogu, stwierdza w duchu:
„To nie jest króliczek – to jest świnia! – W przyrównaniu do niej, jestem prosiakiem ze świetlicy parafialnej.”
Może o to w życiu chodzi, żeby znaleźć swoje błocko i nie przepraszać nikogo za to, że leżysz w nim szczęśliwy z własnej, nieprzymuszonej woli.

Wrócił do pisania. Poważna rozmowa z Orionem, dialog z bóstwem Dogonów, nawet parę akapitów wyszło tak, że sam się zdziwił, że jednak coś w tej głowie jeszcze gra, poza sabotażem popędu. Już myślał, że teraz to się uda, że może pierwszy raz skończy opowieść, w której nie będzie żadnej ławki, ręcznika, ani koronkowych majtek na drzewie.
Ale nie. Bo ledwo zdążył się pochylić nad pytaniem o Oriona, już ten stary głos odpalił się na pełny regulator:
– Wiesz Gabryś, Orion jak Orion …
I cały mit runął w jednej sekundzie, bo nawet kosmiczne konstelacje nie są w stanie przebić siły tej jednej, wiecznie żywej myśli, która zawsze wraca, zawsze wygrywa i zawsze zostawia cię na lodzie.

Egzystencjalno-neurologiczne pytanie:
Zastanawiasz się, jaką masz latencję między tym, jak naprawdę podejmujemy decyzje, a tym, jak nasza świadomość się o nich dowiaduje? Nauka ma na to całkiem konkretne liczby: latencja (opóźnienie) między decyzją zapadającą w mózgu a „poczuciem”, że ją podjąłeś, wynosi od 0,3 do nawet 7 sekund. Mózg złośliwie bawi się w zakładanie butów, zanim Ty w ogóle wiesz, że wychodzisz z domu. Nie wymyślasz – tylko uzasadniasz. Twój mózg podjął decyzję, a ty jesteś głosem spóźnionego rzecznika prasowego, który dopiero potem dostaje notatkę „co się stało”.
— Proszę pana, dlaczego pan znowu wylądował na czacie z Króliczkiem_86?
— To nie ja! To moje podkorowe układy. To oni! Ja tylko podpisuję się pod decyzją, którą już mi podsunęli do akceptacji.
I oczywiście, że to oni! I to nie ty, Gabryjelu — to oni: Twoje neurony, dopamina, popęd, zespół zarządzania kryzysowego w mózgu, sztab sabotażystów od seksu, wstydu i niechcianych decyzji. Bo w środku każdego z nas siedzi zwierzę, i tylko czeka, aż zdejmiemy spodnie.
