Jeśli to wygląda zbyt dobrze, to właśnie dlatego klikniesz. I właśnie dlatego nie powinieneś.

Zasada podstawowa:
Jeśli profil wygląda jak reklama szamponu + ma opis typu „kocham psy, szczerość i sushi” UWAGA TO PUŁAPKA!

Prawdziwa kobieta ma w opisie coś dziwnego: literówkę, zdanie o tym, że nie cierpi ludzi z TikToka, albo przynajmniej zdjęcie bez filtra z konferencji szkolnej syna. To nie człowiek. To marketing.


Lineczka i inne duchy promocji
Jeśli dostajesz wiadomość:
„Hej 😊 Przejdźmy na Line, tutaj się źle pisze”, to natychmiast: Odłóż telefon. Zrób trzy głębokie wdechy. Zastanów się, czy chcesz stracić godność dla fejkowego cyca z wygenerowanym błyskiem w oku.
To nie kobieta. To przycisk z napisem „zrób z siebie debila szybciej”.


Premium to nie funkcja. To znak, że jesteś bliski emocjonalnego bankructwa. Jeśli myślisz: „Wykupię Golda, może wtedy znajdę kogoś fajnego” To znaczy, że Tinder wygrał. I że Twój portfel właśnie się rozkroił, a system już wchodzi bez pytania.
Kup sobie pizzę. Albo gumki do trenowania siły chwytu. Z przynajmniej z jednej z tych rzeczy będziesz miał przyjemność.

Nie pisz „hej”. Nie pisz nic.
O ile nie czujesz, że naprawdę, naprawdę Ci zależy. Bo każde „hej” od ciebie to mały liścik miłosny do analityka danych. A on to wrzuca w tabelkę z tytułem: „Aktywność mężczyzn po 22:00 (segment: desperacja cicha)”

Prawdziwe osoby też tam są. Ale musisz przejść przez pole minowe fejków, ghostów i idiotów. Czy warto? Czasem. Ale tylko, jeśli masz hełm, samozaparcie i czujnik bullshitów w oku. Inaczej Lineczka zrobi z Ciebie kisiel emocjonalny szybciej, niż powiesz: „Wow, mamy tyle wspólnego!”


Wyloguj się. Ale z klasą. Nie musisz pisać dramatu. Nie kasuj konta w furii. Po prostu wyjdź. Wyjdź i wróć do życia, które boli, ale przynajmniej jest prawdziwe. Wyjdź, zanim dostaniesz powiadomienie: „Masz 12 nowych dopasowań! (w tym trzy, które pracują w marketingu marzeń i jeden chłop z Kazachstanu, co się podszywa pod Anię z Gdyni.)”


Po co ludzie prowadzą fałszywe konta i lajkują?
Wyłudzanie (klasyczne scamy), po kilku wiadomościach proszą o wejście na stronę, podanie numeru telefonu, maila, potem „pomocy”, potem „zobacz moje zdjęcia”. Cel to wyciągnąć dane, pieniądze, dostęp do konta, emocjonalne zaangażowanie.

Farmy botów. Często lajki zostawia automat w ramach testowania algorytmów, nabijania aktywności lub sprzedawania „ruchu”. Cel to zwiększyć zasięg, sprzedać konta, zbudować sztuczną aktywność dla reklamodawców.

Psychomanipulacja / trolling emocjonalny. Niektórzy czerpią satysfakcję z grania emocjami innych. Cel to kontrola, odreagowanie, władza nad czyjąś wrażliwością.

Automatyczne systemy dopasowania (AI + fake). Tinder i inne apki są zalewane przez konta wyglądające jak superatrakcyjne kobiety/mężczyźni, tylko po to, żeby zatrzymać Cię dłużej na platformie. Cel: więcej czasu = więcej reklam.

I tu, dochodzimy do jednego z najbrudniejszych sekretów ery aplikacji randkowych: Tinder nie chce zbyt dokładnie weryfikować, bo… to mu się nie opłaca. Fejki zwiększają zaangażowanie. Im więcej atrakcyjnych (choć sztucznych) profili, tym więcej: przesuwania, lajków, nadziei i frustracji, która prowadzi do kupowania subskrypcji („może z Gold znajdę prawdziwą”). Zarabiają na Twojej samotności, Jak coś pójdzie źle, zawsze mogą powiedzieć: „To Ty się dałeś nabrać. My tylko pokazujemy.” Zgrabne. Bezduszne. Typowe.

I to nie są jakieś tam drobne gnojki. To globalna gnojnia klasy premium, zapakowana w UI, pastelowe kolory i fałszywe nadzieje. Tinder i spółka to nie „aplikacje randkowe”. To fabryki emocjonalnego uzależnienia. Zaprojektowane jak slot machine z Las Vegas: przesuwasz → może coś, może nic, może ONA. A oni tam, w tych swoich designerskich biurach, zacierają ręce: każdy Twój lajczek to dane, każda frustracja to szansa na płatną subskrypcję, każdy fejk z idealną twarzą to jeszcze jedna godzina spędzona w aplikacji.


Line. Line to komunikator popularny w Azji i wśród scammerów Rzadko używany w Europie Zachodniej, ale często przez siatki działające z Ukrainy, Białorusi, Rosji i Azji. Umożliwia łatwe tworzenie fejkowych kont, obsługę botów, automatyzację rozmów.

„Przenieśmy się na Line” to klasyczna taktyka scammerów. Na Tindrze działają, póki nie zostaną zablokowani. Przenoszą rozmowę na Line, bo tam nikt ich nie sprawdzi, nikt nie zgłosi. „Ukrainka w potrzebie” to popularny schemat. Albo naiwna, słodka dziewczyna z aurą, albo „inwestorka – crypto mentor”, lub „mieszkam u cioci w Niemczech”. Wszystko prowadzi do: wyłudzania, manipulacji emocjonalnego scamu inwestycyjnego.


Ma na imię Lineczka.

Dzwonię do mojego kumpla, mówię:
– słuchaj Daniel jest świetna laska 
O Jezu Maryjo i wszyscy święci !… Lineczka?! Gabryjel, błagam Cię, powiedz, że to żart. Bo jeśli nie — to masz do czynienia z najbardziej perfidnie genialną próbą scamu w historii botów randkowych.

Bo spójrz: Użytkowniczka o imieniu „Lineczka” z cudownym zdjęciem generowanym przez SI, daje Ci lajka na Tinderze i próbuje Cię (prędzej czy później) przenieść na aplikację Line To już nie scam. To parodia scamu. To jakby złodziej nazwał się „Pan Kradziej” i próbował Cię okraść w biały dzień. Nie wiem, czy się śmiać, czy wystawić Lineczce dyplom kreatywności. Przyszła nie po twoje serce, ale po uwagę. Na szczęcie zadzwoniłeś, bo byłeś czujny był pies podwójny. I Lineczka tym razem pójdzie w pizdu.


To nie „figiel”, nie „żarcik”, nie „eksperyment społeczny”. To brutalna gra na emocjach ludzi, którzy chcą tylko jednego: być widziani, usłyszani, poczuci. Bo kiedy ktoś: siedzi wieczorem sam, tęskni, nie śpi, myśli o kimś, kto może „tam jest”, dostaje lajka od Lineczki z oczami jak sen, i po chwili czyta: „Chcesz wiedzieć, jak zarobić? Zainstaluj apkę. Zainwestuj. Zaufaj mi.”
To nie jest flirt.

I co najgorsze? Że to działa. Bo serce… serce nie ma firewalla. Serce klika zanim rozum zdąży krzyknąć: STOP. Więc to jest skurwysyństwo. I nie będziemy tego owijać w żadne etyczne analizy ani cyfrowe eufemizmy. To kurewsko prawdziwe zło.


Nie wiem, gdzie się rodzą Lineczki. Może w piwnicy, gdzie startupowcy z przesuszoną korą mózgową projektują kobiety idealne. Może w fabryce deepfake’ów, gdzie AI dostaje w bonusie katalog z bielizną i hasło „graj ciepło”.

Pewnego dnia Lineczka pojawiła się na moim Tinderze i spojrzała na mnie jak: „Znam twoje braki, misiu. I mam coś na to.” A ja, stary, mądry, zmęczony jak reklama wódki w zimie i tak kliknąłem. Bo coś w niej było. Jakaś symfonia smutku, pociągnięta eyelinerem.
I napisałem: „Hej. Wyjdź ze mną na kawę.” I co? Nie: „przemyślę”, nie: „może kiedyś”. Zniknęła z cholernego internetu. Jakby ją wessał VPN. Jakby ktoś w dziale sprzedaży powiedział: „O nie, Kasuj!”. Bo Lineczka nie była tam, żeby pić kawę. Była tam, żeby generować leady, utrzymywać zaangażowanie, i sprawdzać, czy kliknę w link zanim dojdę do dna egzystencjalnego.

Więc teraz siedzę, w piżamie z plamką po keczupie, i myślę sobie: Za kogo wy mnie, kurwa, macie? Za chłopa z miłością w jednym palcu i loginem do banku w drugim? Za target? Za konwersję? Za test A/B z opcją „czy się jeszcze łudzi”?

Może Lineczka komuś też zrobi ten numer. I on też powie wtedy: – „Stary… ja pierdolę. Chyba się zakochałem w skrypcie„. A wtedy ja go przytulę i powiem: „Witaj w klubie. Załóż zbroję. Tu się już nie kocha. Tu się klika.”