
Rozdział VII.
Epilog Imperium
🎭 Scena I
Miejsce akcji: Przedział pierwszej klasy w pociągu z Londynu do Greystone.
Czas: dzień, szare pola za oknem, mgła, monotonia.
Postacie:
– Lord Wetherby, arystokrata z wyraźnym brakiem zainteresowania rzeczywistością,
– Sir Rupert, znajomy ze szkół, ten typ, co potrafi zjeść kanapkę z marmoladą na pogrzebie i nie uronić emocji.
(Siedzą naprzeciw siebie, sami w przedziale. Cisza, stukot kół pociągu. Mijają godziny. W końcu…)
– Sir Rupert: Nudno, Sir.
– Lord Wetherby: (po dłuższej chwili) O yes. Nudno, Sir.
(Mija kolejna godzina. Za oknem krajobraz się nie zmienia.)
– Sir Rupert: Ale bardzo nudno, Sir.
– Lord Wetherby: (po przemyśleniu) O yes. Bardzo nudno, Sir.
(Pociąg zaczyna zwalniać. Lord Wetherby spogląda na Sir Ruperta.)
– Lord Wetherby: Moja stacja już za chwilę, Sir. Może wysiądzie Sir ze mną i wpadnie na herbatę do Greystone?
– Sir Rupert: Z przyjemnością, Sir.
(Pociąg się zatrzymuje. Panowie wysiadają we mgle na pusty peron. Kierują się powozem w stronę posiadłości Greystone,)
—
🎭 Scena II
Miejsce akcji: Biblioteka w posiadłości Greystone.
Czas: późny wieczór.
(Cisza. Zegar tyka. Kominek gra swój monotonny walc płomieni. Siedzą przed ogniem. Piją herbatę z mlekiem. Przez godzinę nie pada żadne słowo. W końcu…)
– Sir Rupert: Nudno, Sir.
– Lord Wetherby: (po zastanowieniu, takim bezrefleksyjnym) O yes. Nudno, Sir.
(Mija kolejny kwadrans )
– Sir Rupert: Ale bardzo nudno, Sir.
– Lord Wetherby: (jakby sobie coś przypomniał) O yes. Bardzo nudno, Sir.
(z lekkim westchnieniem)
Sir Rupert… Na górze jest moja małżonka. Jeśli nie sprawi to kłopotu, może zechciałby Sir do niej zajrzeć. Ot, dla towarzystwa.
– Sir Rupert: (nachyla się z szacunkiem) Ależ oczywiście, Sir. Z przyjemnością. Sir.
(zdejmuje marynarkę, poprawia krawat) Zawsze byłem entuzjastą konwersacji damsko-męskich.
(Sir Rupert znika w górze schodów. Lord Wetherby dolewa sobie herbaty. Mija długa chwila. Sir Rupert wraca, siada, milczy , wypija wystygnięty napar i mówi trzymając filiżankę w dłoniach:)
– Sir Rupert: Zimna, Sir.
– Lord Wetherby: (trochę zamyślony, trochę obojętny) O yes. Zimna. Sir.
– Sir Rupert: (po kilku łykach, mówi z przekonaniem) Ale bardzo zimna , Sir.
– Lord Wetherby (lekko poruszony) Of course, bardzo zimna Sir. Od trzech dni nie żyje.
(Cisza. Tylko ogień w kominku i śmiech martwej epoki.)
Ostatnie dni Albionu, fragment podręcznika historycznego z roku 2345
(Z podręcznika „Dzieje Mitów Globalnych”, wyd. Archiwum Ludzkiego Dziedzictwa, stacja orbitalna Iuvenis II, rok 2345. Tłumaczenie z języka symultanicznego na polski, rekonstrukcja emocjonalna.)
Nie zawsze byli śmieszni. Nie zawsze byli cyniczni. Nie zawsze byli pijani w Krakowie i przebrani za penisa. Był czas, gdy Albion znaczył coś więcej. Nie imperium. Nie kolonię. Obietnicę.
W tamtym czasie dzieci uczyły się języka Albionu jakby był święty. Bo gdy w nim mówiono, rodziły się słowa, które mogły zatrzymać wojnę. W nim można było kochać jak Shakespeare i umierać jak Churchill. W nim było „maybe”, które otwierało drzwi, nawet jeśli prowadziły donikąd.
Rok 2025 według starego kalendarza. Świat się kręcił z rozpędu. A Albion… zrezygnował. Z Unii. Z siebie. Z pamięci.
Wysiadł z pociągu globalizacji na stacji „Own Identity” i zaczął mówić o suwerenności, jakby to była cnota, a nie samotność owinięta w flagę.
Ostatni obywatele Albionu mówili płynnie językiem ironii. Śmiali się z siebie, ale nie dotykali już niczego naprawdę.
Byli tam, gdzie BBC, gdzie wspomnienie Dunkierki, gdzie marmur Shakespeare’a. Aż nawet ich własne dzieci przestały wierzyć, że to prawda. To nie była katastrofa. Nie było bomby, nie było marszu. Było ciche wyparcie. Jakby ktoś wyjął serce z ciała i zastąpił je nagraniem akcentu z Oksfordu.
Do dziś nie wiemy, czy Albion umarł, czy tylko się obraził.
Ale jedno jest pewne: Kiedy upada imperium, które uczyniło z dystansu formę miłości, świat traci najpiękniejszy mit o tym, że elegancja wystarczy, by nie cierpieć.
Komentarz historyczny Gabryjel, świadek epoki, pisał o nich tak:
„Byli piękni jak wspomnienie o pierwszej herbacie. Jak uczucie, że można być dżentelmenem i draniem jednocześnie. A potem przyjechali do Krakowa i zaczęli rzygać na moje buty.”
