I. Jarmark cudów: edycja pogańska

Zanim ludzkość dorobiła się aureoli, łacińskich certyfikatów i relikwiarzy z pozłacanego srebra, świat już kręcił interes na cudach. Pogański jarmark świętości nie różnił się w zasadzie niczym od tego późniejszego, tyle że zamiast krzyża w tle mieliśmy kosmiczne kamienie, kości bohaterów i całą menażerię balsamowanych zwierząt. Absurd ten sam, tylko dekoracje bardziej surowe.

Kamienie spadające z nieba były towarem luksusowym. Czarny Kamień z Kaaby – zanim przyszedł islam – traktowano jak kosmiczną paczkę „prosto od bogów”, prezent z adresem Ziemia. W Pessinus meteoryt uchodził za wcielenie bogini Kybele, a Rzymianie z typową subtelnością sprowadzili podobny głaz, żeby pokonać Kartaginę. Jakby ktoś na złość kartagińskim bogom zrobił unboxing nieba na forum. Ile takich „darczyńców” leżało w magazynach, tego nie wie nikt, w końcu każdy kawałek bazaltu miał szansę na karierę jako „objawienie”.

Broń bohaterów? W Delfach można było obejrzeć włócznię Achillesa, w Troi – miecz Hektora. Rzymianie oczywiście poszli o krok dalej, twierdząc, że ich legendarny król Numa dostał od Marsa tarczę, która o, ironio, rozmnożyła się. Oryginał był jeden, ale dorobiono jedenaście identycznych, żeby każdy złodziej miał szansę na własny cud. Później tę metodę skopiowało chrześcijaństwo, tylko zamiast tarcz produkowano kości i gwoździe z krzyża.

Kości bohaterów? To była prawdziwa waluta. Spartanie kradli szczątki Orestesa, żeby wygrać z Tegeą, Ateńczycy urządzili państwowy import prochów Tezeusza z wyspy Skyros, a Teby trzymały pod kluczem prochy Kadmosa i Harmonii, bo jak tu budować wspólnotę bez porządnej pary założycieli w świątyni? Handel kośćmi kwitł w całej Grecji, stając się narzędziem polityki i przedmiotem dumy narodowej.

A potem Egipt wrzucił do tej zupy własny zestaw bóstw zoologicznych. Krokodyle Sobka, ibisy Thota, koty Bastet, balsamowano wszystko, co się ruszało (i już nie ruszało), pakowano w sarkofagi i sprzedawano pielgrzymom na pamiątkę. Byk Apis – lokalna gwiazda – miał nawet swoją nekropolię. Oficjalnie istniał tylko jeden Apis naraz, ale archeolodzy znaleźli setki mumii. Logika znowu poszła na zwolnienie, tym razem w delcie Nilu. Albo produkcja była na eksport, albo marketing miał taki zasięg, że nawet McDonald’s by pozazdrościł.

Nie samą martwą naturą człowiek żyje. W Babilonie czczono stalowy stylus boga pisarzy Nabu – narzędzie, którym ponoć zapisano pierwsze prawa. Persowie oddawali cześć pustemu fotelowi Ahura Mazdy, na którym Bóg przysiadał podczas inspekcji na ziemi. Gabryjel tylko się uśmiechał: wystarczy pusty mebel, a wspólnota już potrafi wokół niego tańczyć.

Nie zapominajmy o cudach meteorologicznych. W Arkadii przechowywano popiół z pioruna Zeusa, ochrona przed suszą na każdą kieszeń. W Olimpii pokazywano kości gigantów, które potem okazywały się być szczątkami mamutów. Ale przecież jeśli kapłan powiedział, że to kości tytana, to kto śmie się sprzeczać?

Patrząc na tę pogańską giełdę cudów, Gabryjel tylko wzruszał ramionami: chrześcijaństwo, ze swoją Ekonomią Absurdów, wymyśliło niewiele nowego. Kamienie z nieba, bronie herosów, martwe zwierzęta, kości bohaterów, relikwie pogodowe, wszystko było już wcześniej, tylko certyfikat pochodził od lokalnego kapłana, a nie z Watykanu. I, co najważniejsze, wszyscy byli zadowoleni i nikt nie czuł się oszukany.

Ostatecznie każdy system potrzebuje swojego biura do spraw cudów. A czy pieczęć jest z urzędu rzymskiego, czy z garści popiołu i świętego słowa, to już szczegół dla księgowych.