VI. Jarmark cudów: edycja hinduska

Gabryjel podrapał się po głowie, rozejrzał na boki, i już po trzecim akapicie wiedział, że tu nawet boska ironia nie wystarczy. Po uporządkowanych absurdach Zachodu, trafił do miejsca, gdzie chaos był nie tylko stanem faktycznym, ale i formą pobożności. Jego system katalogowania właśnie się zawiesił.
…Bo to Indie – kraj, w którym nawet Bóg nie ogarnia własnych inkarnacji, a świętość leje się z każdego kranu i kałuży.
Tu jarmark cudów zaczyna się od świtu i kończy… nigdy, bo przecież ktoś zawsze się odradza.


Zamiast notatek, zaczął spisywać gorączkową litanię wrażeń.

Część 1: Fundamenty Świętości (Miejsca, Rzeczy, Zwierzęta)

  1. Relikwie na kilogramy, świętości na tony.
    W Europie czcisz kawałek kości czyjś tam, w Jerozolimie kawałek ściany, a w Indiach? W Indiach każdy mistrz duchowy ma w szafie całą półkę włosów Buddy, paznokci Siwy, a nawet kocie wąsy, które ponoć rosły przy grobie Kriszny. Kopytko krowy i parę paznokci dowolnego bóstwa z puli siedemdziesięciu tysięcy. W Indiach jak nie masz relikwii, to nie liczysz się w branży.
    Relikwie z certyfikatem powielania. Kiedy w Europie martwią się o nadmiar drzazg Krzyża, w Indiach nowe relikwie pojawiają się szybciej niż wrocławskie apartamentowce. W Europie kończysz na świętym palcu – w Indiach zaczynasz na paznokciu.

  2. Krowa: blokada, świętość i środek komunikacji.
    Krowa w Indiach ma status taki, o jakim polski premier może tylko pomarzyć. Nie przegonisz, nie przepchniesz, nie spojrzysz źle, bo z automatu masz na głowie całą rodzinę karmicieli świętości. Relikwie krowie? Oczywiście. W Radżastanie podobno mają włos… z pierwszej krowy wszechświata. Czuwa nad każdym korkiem.

  3. Ganges: najdłuższa wanna świata.
    Indyjski święty Ganges, w którym kąpie się tyle dusz, że nawet bakterie mają już własny system kastowy.
    Weźmiesz łyk – masz zbawienie i lekką biegunkę.
    Wejdziesz cały – możesz wyjść świętszy albo z dodatkowym organizmem, ale co najważniejsze: zostajesz relikwią dla własnych dzieci.

  4.  Święta woda w plastikowej butelce
    W Indiach możesz kupić „oryginalną” wodę z Gangesu… butelkowaną przez specjalnych przedsiębiorców, którzy po godzinach nalewają ją z miejskiego kranu. Świętość jest kwestią etykiety: etykieta z Wisznu – 50 rupii, etykieta z Siwą – 75 rupii, limitowana edycja z wizerunkiem Bollywood – 120 rupii i selfie.

  5. Święty popiół, czyli krematorium dla konesera.
    Popiół z kremacji nad Gangesem to nie odpad, to surowiec – do wcierania w czoło, w serce albo w poniedziałek. Na granicy celnicy już nie pytają: „czy to produkt pochodzenia zwierzęcego?”, tylko: „to na szczęście czy na grilla?”

  6. Cudowny ogień, który nie gaśnie
    W świątyni w Jwalaji w Himalajach od wieków płonie naturalny ogień, uważany za wcielenie bogini Jawalamukhi. Pielgrzymi przyjeżdżają z całych Indii, żeby zobaczyć płomień, który nigdy nie gaśnie, choć miejscowy geolog twierdzi, że to „tradycyjny cud geologii”.

  7. Sadzawka pełna szczęścia i kaczek.
    Przy każdej większej świątyni jest staw, do którego wierni wrzucają monety. Różnica? W Polsce masz fontannę, tu masz staw pełen żółwi i karpi, które, jak głosi legenda noszą na grzbietach szczęście, a czasem wspierają pijaństwo lokalnych chłopców po festynie.

  8. Drzewo życzeń, czyli biuro spraw niemożliwych.
    W Indiach każda szanująca się świątynia ma drzewo, na którym ludzie zawieszają wstążki, listy, zdjęcia, a nawet minipaczkę na szczęście. Jeśli twoje życzenie się nie spełni, to znaczy, że drzewo jeszcze nie skończyło przerwy na lunch.

  9. Szczury – świętość, o której nie śniło się filozofom.
    W Indiach szczur to czasem inkarnacja bóstwa. W świątyni Karni Mata mieszka… kilkadziesiąt tysięcy szczurów, które ludzie dokarmiają mlekiem.

Gabryjel zanotował, że jego europejska definicja „świętości” właśnie poprosiła o urlop na żądanie i bilet w jedną stronę.


Część 2: Święci, Jogini, Pielgrzymi

Ale świętość w Indiach to nie tylko miejsca i rzeczy. To przede wszystkim performance.

Lewitacje, leżenie, światło. Jogin śpi w skrzyni, drugi żywi się promieniami słonecznymi, trzeci trzyma rękę w górze od czasów Indiry Gandhi. Reporterzy wracają z Indii z tekstami: „Zobaczyłem cud. Nie, nie wyjaśnię.”

Sadhu z kategorii „bez ograniczeń”.
Znajdziesz tu sadhu (świętego męża) siedzącego w milczeniu przez 40 lat, innego wiszącego na jednym ramieniu przez dekady – dla osiągnięcia nirwany, a jeszcze innego, który twierdzi, że żyje bez jedzenia od czasów kiedy Gandhi nosił krótkie spodnie.
Turyści pytają: „Jak to możliwe?”
Sadhu odpowiada: „To Indie, tu wszystko jest możliwe. Nawet brak sensu.”

Pielgrzymka bez celu.
Indie to kraj, gdzie pielgrzymka nie musi mieć celu. Każdy pociąg do Waranasi to świętość na kołach, a każdy autobus z powodu upału staje się tymczasową świątynią spoconych wyznawców, każda kolejka do kasy to potencjalna pielgrzymka.


Część 3: Cuda na Żywo i Online

A tam, gdzie są ludzie cudu, muszą być i cuda na żywo, najlepiej z opcją na wynos i transmisją online.

Posąg, który pije mleko.
W 1995 roku miliony Hindusów biegały po świątyniach z łyżeczkami mleka, bo ktoś zobaczył, że posągi Ganeśy piją mleko.
Było nawet ogólnokrajowe info, że Ganeśa ma już dość i żeby nie wylewać mleka na podłogę bo to świętokradztwo. Wina była po stronie tłuszczu, laktozy albo niewłaściwego mleka. Świętość trzeba podsycać, nawet jak posąg ma wzdęcia.

Cud na zamówienie – gotówka, karta, PayPal.
Są w Indiach tacy święci, którzy za drobną opłatą zrobią dla ciebie cud „na zamówienie”: urodziny, ślub, nowy biznes, lepszy wynik w egzaminach.
Ceny? Do uzgodnienia.
Gwarancja? „Jak nie zadziała, to znaczy, że bóg miał inne plany – zapraszamy ponownie.”

Boski Instagram.
Na stories: poświęcenie, na feedzie: cuda na żywo.
Dziś indyjscy bogowie mają więcej followerów niż Kim Kardashian.
W świątyniach Wisznu czy Ganeśy znajdziesz oficjalne konta, przez które możesz zamówić błogosławieństwo na WhatsAppie, a nawet live-stream z poświęcenia twojej nowej kosiarki. Błogosławieństwo realizowane w 24 godziny, selfie gratis.


Podsumowanie:

Gabryjel zamyka notatnik i wyjeżdża na urlop.

Bo z indyjskiego jarmarku cudów nie da się wrócić takim samym.
Człowiek wyjeżdża z Europy po to, by znaleźć cud, a wraca z przeświadczeniem, że cuda to nie wyjątki, tylko styl życia.
Gdziekolwiek jesteś, jeśli spotkasz w tramwaju Ganeśę, a przy kasie Hanumana, nie zdziw się.
To po prostu Indie, kraj, gdzie cud to minimum programowe. To nie wydarzenie, to standard branżowy.