Zakończenie

Relikwia jest jak lustro, w którym każdy widzi własny odbiór świata: cud, ściemę albo coś pomiędzy. Dla wierzącego to fizyczna trampolina do nieba, dla sceptyka: kawałek cudzej naiwności w gablocie, a dla reszty? Przypomnienie, że ludzka potrzeba sensu i bajki jest większa niż katalog IKEA.

Relikwia to odprysk mitu, zgrabnie wklejony w rzeczywistość: kawałek krzyża, odłamek kości, napletek Chrystusa czy bilet z koncertu Nirvany. Mechanizm w głowie działa zawsze ten sam:
dotykasz, wierzysz, czujesz się bliżej czegoś, czego i tak nie pojmiesz.

Magiczne myślenie? Najtwardsza skała ludzkości, przetrwało czasy ognia, stali, wojen, internetu i lotów na księżyc. Nadal pod skórą czai się ten sam plemienny kod: „jak dotknę, to będę bliżej”. Tak działa nasza psychiczna proteza na pustkę, bez niej świat wydaje się zbyt przypadkowy, a my zbyt mali.

Dlatego relikwie dostosowują się do mody. Dziś możesz kupić na Allegro pył z Marsa (czytaj: piach z ogródka w Koluszkach), wodę z Gangesu (czytaj: prosto z kranu w Delhi) albo cegłę z muru berlińskiego (czytaj: z rozbiórki lokalnej meliny). I wszystko działa, dopóki ktoś chce w to wierzyć.

W relikwiach nie chodzi o prawdę. Chodzi o to, żeby świat miał sens, nawet jeśli trzeba go sobie samemu zmyślić. I żeby choć przez chwilę uwierzyć, że jesteśmy bliżej czegoś świętego, choćby to była tylko historia, którą sami sobie opowiedzieliśmy. Bo cuda są tam, gdzie ludziom brakuje odwagi spojrzeć w pustkę, więc lepią z niej sens, choćby na chwilę.