
3. 😋Kronos i nowi bogowie.
Jak pamiętamy, Kronos wyskoczył i jednym dobrze wymierzonym cięciem dezaktywował Uranosa, odcinając mu… wszystko, co niezbędne do dalszego tyranizowania rodziny. Kronos jest na szczycie. Reszta rodzeństwa wyciągnięta z Tartaru. Firma „Niebo-Ziemia Ltd” przejęta przez nowy zarząd.
Niebo w końcu odsunęło się od ziemi, robiąc miejsce na światło, ludzi i wszystkie nieszczęścia, które miały nadejść. Matka i syn obejmują tron. Gaia, dumna z syna, patrzy na niego z nowym respektem: „No, Kronos, trzeba ogarniać wszechświat. Popracujemy nad dalszym rozwojem firmy”.
Kronos, po ogarnięciu wszechświata, jak przystało na porządną rodzinę z mitologii bierze sobie za żonę siostrę Reę i razem zaczynają produkować kolejne bóstwa. Bo przecież, jak się jest nowym królem, to trzeba mieć własnych następców. I kogoś na śniadanie.
Kronos zaczyna mieć paranoję, bo cyganka mu wywróżyła, że ”Któreś z twoich dzieci cię obali”, więc postanawia pożerać każde dziecko tuż po porodzie. Bez soli. Bez sosu. Żeby przypadkiem żaden mały boguś nie zorganizował mu przewrotu. Klasyczny przykład powielania wzorca przemocy: ojciec trzymał syna w piwnicy, więc syn, zamiast udać się na terapię, wybiera kanibalizm prewencyjny. To nie tylko rodzinny dramat, to podręcznikowa identyfikacja z agresorem, tyle że w wersji olimpijskiej.
Za każdym razem Rea musiała patrzeć, jak Kronos przełykał dzieci, jak oliwki na greckim weselu. W pałacu słychać było tylko echo mlaskania i zrezygnowane westchnienia Rei. Atmosfera w domu była tak ciężka, że nawet Sturęcy i Cyklopi nie chcieli wpadać na rodzinne imprezy.
Złoty numer szósty: Zeus
Kiedy rodzi się szósty potomek, Zeus, Rea ma już dość gastro-paranoi męża. Robi klasyczny grecki numer: zawija kamień w pieluchy i podsuwa go Kronosowi zamiast dziecka. A ten, jak typowy facet, nie patrzył, nawet nie sprawdził metki i połknął.
Tymczasem Zeus, ukrywany przez matkę dorasta w ukryciu. Karmiony mlekiem kozy Amaltei, z dala od rodzinnych spotkań, szykuje się do rewanżu na starym. Bo przecież grecka mitologia to wieczna traumatyczna transmisja międzypokoleniowa: zemsta dzieci na rodzicach.
Kiedy już nabiera siły, podchodzi do tatusia i z pomocą babci Gai i mamusi Rei podstępnie podaje mu specjalną miksturę: ziółka na miodzie, po której Kronos dostaje potężnej niestrawności i… wypluwa wszystkie połknięte wcześniej dzieci. W kolejności odwrotnej do spożycia: najpierw kamień, potem Posejdon, Hades, Hera, Demeter, Hestia.
Dzieci mają dość bycia pokarmem, więc na czele z Zeusem organizują pierwszy prawdziwy przewrót na Olimpie. Wojnę Tytanów Titanomachię. Zeus rozsyła rodzeństwo, by zebrało sojuszników. Cyklopi wykuwają mu błyskawice, a Sturęcy dostają pierwszą szansę na rękoczyny w imię wolności.
Rozpętuje się rzeź na skalę kosmiczną, Zeus i reszta młodych Bogów kontra Kronos i stara ekipa Tytanów.
W końcu Zeus, jako najsprawniejszy PR-owo i logistycznie, rozprawia się z ojcem. Kronos zostaje zrzucony z tronu, część Tytanów trafia do Tartaru, a sam Kronos zostaje wygnany na „mitologiczną emeryturę” gdzieś poza czas i przestrzeń.
Matka Ziemia miała popęd mitologiczny 4×4. I bzykała się dalej. Intensywnie. Z rozwagą, ale też bez pytania o zgodę. Bo jak raz stworzyła świat, to nie zamierzała czekać, aż ktoś jej powie, co ma robić z resztą istnienia.
Miała już serdecznie dość, że jej wnuczęta, olimpijscy bogowie, urządzili sobie na jej grzbiecie korporacyjny raj. Więc, jak każda zmęczona matka, postanowiła zrobić porządek. Wysłała więc Gigantów przeciwko Olimpowi. Każdy z nich większy niż ego Apolla i brzydszy niż zły dzień Posejdona.
Gigantomachia to bunt materii przeciw duchowi, świata ziemskiego przeciw niebiańskiemu porządkowi. Psychologicznie: moment, w którym tłumione popędy, czyli Giganci dochodzą do głosu i próbują roznieść uporządkowany system, czyli Olimp. Symbolicznie: chaos nie znosi, gdy ktoś ogłasza się bogiem i ustanawia zasady.
Ziemia się trzęsła. Niebo pękało. Giganci zaatakowali Olimp. Rzucali w bogów wyspami. A bogowie bronili się, ale… mogli przegrać. Bo było przepowiedziane: – „Giganta może zabić tylko śmiertelnik”.
Więc Zeus zrobił to, co robi każdy myślący szef projektu: zawołał Heraklesa. Pół-boga, pół-człowieka, 100% siły i 0% cierpliwości. Herakles: dobił każdego Giganta. Po każdym piorunie dźgał jeszcze raz, aż ich trupy zasiliły cały mitologiczny Tartar.
Kiedy Giganci polegli, Gaia, wściekła na Zeusa i całą olimpijską klikę, postanowiła stworzyć potwora totalnego. Zeszła na dno istnienia, do Tartaru. Dosłownie. I doszło tam do aktu… gęstego. Po tym spotkaniu narodził się ich syn: Tyfon, największy potwor w mitologii: skrzydła, ogień z pyska, 100 głów wydających jednocześnie ryk, syk, wrzask i śpiew. Nawet Hera, kiedy go zobaczyła, powiedziała: „Ja pierdolę, kto to wypuścił z matki”.
Tyfon to nie tylko potwór. To ucieleśnienie anarchii, powrót pierwotnego chaosu, ostatni krzyk natury przeciw porządkowi. Psychologicznie, gdyby bogowie mieli terapeutę, ten powiedziałby, że Tyfon to wyparte, nieprzepracowane traumy Gai, które w końcu eksplodowały w postaci jednego, wielkiego ataku paniki na skalę kosmiczną.
Zeus z nim walczył i wygrał, ale nie bez strat. To starcie to moment, w którym porządek świata o włos nie został zmieciony. Po Tyfonie Gaia już daje sobie spokój, nawet Natura zrozumiała, że lepiej mieć błyskawicę Zeusa nad głową niż taki chaos pod stopami.
Z Pontosem, morzem cichym i głębokim, Gaia znów tworzy potomków, ale już nie z gniewu, tylko z przyzwyczajenia. Orgia z oceanem dała całe podwodne zoo, rodziców Gorgon i innych potworów, które potem uprzykrzały życie herosom:
Nereus– pradziadek syren, Thaumas ojciec harpii i tęczy, Keto bogini potworów morskich, Forkys ojciec dziwadeł z dna oceanu.
Potem przychodzi już władza Zeusa. To już Ojciec z piorunem, ale też z ludzkimi emocjami. Kocha, zdradza, gniewa się, pomaga. Jest boski i absurdalny. Ma pierwiastek nieba, czas i chaos, ale… jest bliski. Czasem, za bliski. Ale o nim w następnym rozdziale.
