2. 🔪Gaia i Uranos.

Ojciec wszystkiego, ale bez jaj.

Od czasów bardzo starej i odległej starożytności ludzie czcili najważniejsze bóstwo: Panią Matkę Ziemię, tu nazywaną Gaia, która wykluła się z Chaosu.

Pewnego dnia spojrzała wokół i stwierdziła: „Trochę tu pusto. Przydałoby się coś”. I pyk — sama z siebie urodziła: żyzną glebę, góry i morza.

Kiedy miała już dość samotnego grzebania w ziemi, wymyśliła sobie towarzysza do wspólnego leżenia na trawie. Wzięła głęboki oddech, spojrzała w górę i z tego westchnienia i tęsknoty tworzyła kochanka: żeby miał szerokie ramiona, był nieuchwytny i zawsze trochę poza zasięgiem, ale żeby robił cień i było na czym oprzeć marzenia o deszczu. Powiedziała: „Chcę kogoś, kto mnie okryje”. I wyrósł nad nią Uranos Niebo. Z ciałem. Z męskością. I… z problemami emocjonalnymi.

Tak zaczęła się pierwsza nie do końca zdrowa relacja w mitologii: matka i syn, którzy zostali kochankami.


Niebo-Ziemia Ltd.

Gaia i Uranos, para jakiej jeszcze nieistniejący świat nie widział: Ona praktyczna, konkretna, stabilna jak dobrze uklepana ziemia. On wieczny marzyciel, rozciągnięty szeroko ponad wszystkim, zawsze z głową w chmurach i z resztą ciała też.

Razem postanowili pójść na całość. Podczas rodzinnej narady ustalili:
Trzeba się rozmnażać, bo w pustym domu echo i smutno!


Uranosiątka, czyli Tytani

Dwanaście sztuk rodzeństwa, każdy większy i głośniejszy od poprzedniego.
Oceanos – władca wód. Kojos – od myślenia, filozof bez roboty. Krios – od boskiego wiatru, nigdy go nie ma, ale czuć. Hyperion – pierwszy influencer światła. Japetos – ojciec Prometeusza.

Córki Tytanki. Nie mniej ważne:
Theia, Rea, Temida, Mnemosyne, Fojbe, Tetyda, Teis. Specjalistki od spraw fundamentalnych, bardzo aktywne w późniejszych okresach dynastii Olimpu.

Tytani to siły przedświadome, pradawne.


Cyklopi

Kiedy znudziło im się rodzenie dzieci standardowych, Gaia wypchnęła z siebie Cyklopów. Trzech braci z jednym okiem na środku łba: Arges Błysk, Brontes Grzmot i Steropes Piorun. Dzięki nim Zeus rozpocznie nową erę Bogów olimpijskich. To oni dali mu broń doskonałą: błyskawicę, symbol boskiej władzy i gniewu. Robili burze, wykuwali pioruny, a na spotkaniach rodzinnych zawsze patrzyli jednym okiem, bo drugiego nie mieli.


Hekatonchejrowie – Sturęcy

A gdy zabrakło pomysłów, Gaia wpadła na koncept kompletnie odjechany: Hekatonchejrowie, sturęcy giganci, idealni do zbierania jagód lub lepienia pierogów. I oczywiście do robienia zamieszania na skalę przemysłową.


Pierwsza kadra zarządzająca światem

Wszystkie te dzieciaki mieszkały pod dachem Gai, czyli w ziemskim podziemiu. Uranos wkurzał się na potomstwo: że za głośne, za duże, za samodzielne i że któreś może odebrać mu władzę. Więc… upychał je z powrotem w ziemi i nie pozwalał nikomu wyjść z piwnicy. A Gaia wkurzała się coraz bardziej.

Uranos ciągle na niej leżał. Dosłownie. Non stop. To pierwszy przypadek toksycznej relacji, w której facet nie zna pojęcia: „przestrzeń osobista”. Gaia miała tego serdecznie dość. Dość też ciągłego rodzenia dzieci na magazyn i patrzenia, jak Uranos upycha je do Tartaru, jak do kosza na brudną bieliznę.

Pewnego wieczoru Gaia siedzi przy kuchennym stole i szepcze do swojego najmłodszego, najbardziej porywczego syna Kronosa:

Twój ojciec przesadził. Nie po to rodziłam Cyklopów, Sturękich i całą tę bandę Tytanów, żeby teraz wszyscy gnili pod podłogą. Trzeba coś z tym zrobić.

Mamo, ja też mam już dość życia w piwnicy. Ten stary cap w ogóle nie szanuje rodziny.

Gaia, kobieta z doświadczeniem i wyobraźnią, sięga pod stół i wyciąga boski sierp z adamantu, narzędzie uniwersalne: można nim ciąć, zbierać plony i rozwiązywać konflikty rodzinne.

Chciałbyś być królem? Spytała, patrząc mu prosto w oczy.
Chciałbym… mówi Kronos, czując, że szykuje się gruba akcja.

Podała mu sierp i powiedziała:
Synku, obetnij tatusiowi jaja. Tylko dyskretnie.

Kronos wziął sierp, zaczekał na noc i ciach, wykastrował tyrana.


Krew Uranosa, jądra na ziemi i nowe narodziny.

Kiedy Kronos kastruje Uranosa, krew i nasienie lecą z hukiem na ziemię, czyli na Gaję. To nie jest zwykła plama na dywanie, tylko boska rozlewka, z której Gaia, bo co ma zrobić, rodzi nową falę dziwactw.

Ziemia bulgocze, pęcznieje, a z tych plam, jak grzyby po deszczu, wyłażą:
Giganci – Pierwsza linia bojowa, wzrost do nieba, zawsze gotowi do rebelii. Bezgranicznie silni, dzicy, totalnie antyolimpijscy z osobowością typu „nie chcemy rozmawiać, chcemy rzucać górami”.
Erynie – Trzy stare panny, boginie zemsty z ADHD, które nigdy nie mogą się zdecydować, kogo nienawidzić.
Melie – Nimfy jesionowe.

Krew z uciętych jąder, która spadła do morza, zmieszała się z pianą morską. Z tej piany wyłoniła się Afrodyta, piękna, boska, naga. Symbol piękna, forma boskiej energii. Tak oto z bólu narodziło się piękno, a z przemocy miłość. Wszechświat właśnie nauczył się, że chaos potrafi rodzić zachwyt.

Proszę mi wierzyć: przy Afrodycie nawet aniołom robi się gorąco pod skrzydłami. Z całym należnym zachwytem o Afrodycie opowiem szerzej w dalszej części tej opowieści, bo zasługuje na własną sagę.

Teraz władzę, zgodnie z zamierzeniem Gai, przejął jej syn: Kronos