
6.💋 Afrodyta.
Matka wszystkich Boskich Piersi.
Nie ma konkurencji. Nie ma drugiego miejsca. Afrodyta powstała z piany, takiej, w której krem liftingujący spotkał się z feromonami. Proszę mi wierzyć, przy Afrodycie nawet aniołom robi się gorąco.
Dla przypomnienia: z piany morskiej zmieszanej z krwią Uranosa, wyłoniła się Afrodyta. Piękna. Boska. Golutka. Z takim biustem, że nawet wszechświat się zawahał, zanim ruszył dalej. Jej piersi przeszły do legendy. Nie były po to, by karmić, lecz by olśniewać, przyciągać, przypominać, że Piękno jest formą Boskiej Energii. Nie wstydziła się ich, bo była nimi. Nie były ani zasłonięte, ani wystawione, one po prostu były.
I przez to, wszyscy bogowie się o nią kłócili. Bo to były symbole. Archetypy. I narzędzia dyplomatyczne wyższej rangi niż wszelkie traktaty. One nie miały rozmiaru, one miały znaczenie.
Afrodyta nie musiała nic mówić. Wchodziła i już wszystko było powiedziane. Jej posągi, akt kobiecy w pełnej nagości, jako boski akt istnienia, dominowały każdą świątynię. Kobiety też ją czciły, nie z zazdrości, tylko z podziwu.
Piękno totalne, które nie zna litości. Gdzie się pojawia, tam ktoś się zakochuje, ktoś traci głowę, a co trzeci bóg zaczyna pisać poezję albo się upija. Nie ma dla niej znaczenia, czy to Zeus, czy śmiertelnik. Afrodyta łączy ludzi, dzieli małżeństwa, tworzy nowe mity i generuje większość greckich tragedii, bo nikt nie jest na nią odporny.
Piersi Afrodyty to nie ciało, tylko pytanie: „Czy umiesz przyjąć piękno?”
Wielu bogów, herosów i śmiertelników nie umiało. Zakochiwali się na śmierć, pisali wiersze, zaczynali wojny, które kończyły się klęską. Jej ciało nie uwodziło, ono przyciągało istnienie. Jej piersi były jak dwie planety, wokół których krążyło Pożądanie, bez mapy i bez celu. Parys wybrał ją, dając jabłko, bo jej piersi mówiły: –„Kochaj mnie. Umrzesz przez to. I warto”. Co zresztą doprowadziło do upadku Troi.
Stylówka: Muszla, Lustro. Gołębie i róże. Pas od Hefajstosa, po którym wszyscy wariują. Trochę złota i dużo piany.
Archetyp: Piękno, którego nie możesz zatrzymać. Miłość, która rozsadza życie. Namiętność, która jest warta każdej burzy.
Stand-up
Scena dla Afrodyty, jedynej bogini, która potrafiła rozpętać dziesięcioletnią wojnę, robiąc to… przypadkiem, dla kaprysu. Oto Bogini Miłości, złamanych Serc i zawodowej Dramy.
(Afrodyta wchodzi na scenę, rozrzuca płatki róż, publika od razu zakochana, Zeus udaje, że nie patrzy, Hera już sięga po notatnik odwetowy).
AFRODYTA:
Witam, witam, moje boskie i nieco mniej boskie dusze! Nie muszę się przedstawiać, ale dla tych z tyłu sali: jestem powodem, dla którego Grecy pisali poezję, a później Rzymianie komedie małżeńskie.
Wiecie, jak trudno jest być Afrodytą? Gdzie nie pójdę, tam się ktoś zakochuje.
Wchodzę do Lidla po bułki, a ochroniarz podaje mi jabłko. Jabłek mam dość, jedno wywołało wojnę, dziękuję bardzo.
Tak, to ja. Jedno jabłko, trzy boginie, przypadkowy chłop z Troi i nagle dziesięć lat rozpierduchy. Co sobie myślałam? Nic wielkiego, zwykły dzień: chciałam być najpiękniejsza! Chyba czasem każdy tak ma w środę.
A Helena? Piękna, cudowna, ale to nie ja ją porywałam!
Ja tylko niechętnie zachęciłam Parysa. Wszyscy potem na mnie, jakbym to ja wydała rozkaz ataku! Chciałabym zobaczyć, jak Hera znosiłaby bycie na moim miejscu: co tydzień inny Bóg pod drzwiami z kwiatami i depresją.
No i powiedzmy sobie szczerze: wszyscy kochają miłość, dopóki nie przyjdzie za nią rachunek. A przy mnie rachunek przychodzi zawsze: zdrady, dramaty, dzieci nie wiadomo czyje, wojny światowe i pas ciążowy jako hit sezonu.
Byłam żoną Hefajstosa. Hefajstos… złote serce, dwie lewe ręce do flirtu. Skończyłam w ramionach Aresa, bo chociaż kochał wojnę, to wiedział, kiedy patrzeć na mnie z podziwem, a nie z pytaniem „co na obiad?”.
Na koniec: kochajcie się, ale nie liczcie, że wszystko pójdzie jak w bajce. Czasem miłość to bitwa, czasem wojna, ale zawsze opłaca się być najpiękniejszą, przynajmniej przez chwilę. Bo jak nie, zawsze zostaje wino, poezja i własne lustro.
Dziękuję, kochajcie się, ale… na własną odpowiedzialność!
Brawa, Afrodyta puszcza oczko do publiki, Dionizos wznosi toast, a Hera już wpisuje „afrodyzjaki zakazane” do listy spraw na kolejną naradę.
⚒️Hefajstos
Syn Hery bez udziału Zeusa, z czystej złośliwości małżeńskiej. Po urodzeniu okazał się niewystarczająco piękny, więc Hera wyjebała go z Olimpu, a on, zamiast płakać, został najlepszym boskim rzemieślnikiem ever. Z matką miał relacje typu: „na święta zadzwonię”, ale Hera, gdy trzeba było naprawić złotą klamkę od tronu, zawsze wiedziała, gdzie szukać syna.
I właśnie jego Hera wybrała na męża dla Afrodyty. Bo Hera lubiła robić ludziom i bogom na złość. A Afrodyta? No cóż… Hefajstos: inteligentny, utalentowany, ale z twarzą zgniłej ambrozji i z permanentnym bagażem żalu.
Mąż Afrodyty był klasycznym przypadkiem mitologicznego cucloda deluxe, ale z pewnym twistem. Bóg kowali, ognia i smutnych memów. Kulawy. Brzydki. Zrzucany z Olimpu jak niepotrzebna aktualizacja, ale geniusz, który robił zbroje, błyskawice, złote krzesła z pułapką i mechaniczne pokojówki.
Zgadnij, z kim regularnie Afrodyta chodziła w tango? Z Aresem: Bogiem wojny. Testosteron w lędźwiach, wielki miecz i zero refleksji. I to w łóżku Hefajstosa.
Zastanawiasz się, co zrobił Hefajstos? Jak każdy dobry cuckold z technicznym zapleczem, zbudował pułapkę. Złote, niewidzialne sieci nad łóżkiem. Kiedy Afrodyta z Aresem byli w trakcie kolejnej boskiej rundy wpadli w sidła. Nieziemscy, nadzy, splątani. Hefajstos wezwał Bogów z Olimpu do oglądania kompromitacji, ale nikt nie potrafił powiedzieć, kto tu tak naprawdę przegrał.
🗡️ Ares
Bóg wojny, testosteron w czystej postaci. Nie był strategiem. Nie był myślicielem. Nie był nawet specjalnie bystry, ale miał miecz. Jego aura miała twardość brązu i rozpiętość mitu. Często w akcji bez pozwolenia. Afrodyta nie kochała jego duszy. Ona kochała jego ciało i jego miecz. Wielki. Zawsze gotowy. Nie potrzebowała poezji.
Ares kochał się tak, jak walczył: gwałtownie, często, bez strategii, nie zastanawiając się nad konsekwencjami. Nie był typem romantyka, był jak bitwa w łóżku, z okrzykiem bojowym, potem ciszą i pogardą.
💥 Lista podbojów Aresa (niepełna, ale wystarczająco jurna):
💋 Afrodyta
Stała partnerka, kochanka, inspiracja do wojen i erekcji. Razem mieli dzieci: m.in. Harmonię, Deimosa (trwoga) i Fobosa (strach). Ich relacja to walka i fikołki, potem milczenie i znowu fikołki.
🧝♀️ Eos bogini świtu
Niby delikatna, ale lubiła wojowników. Zakochała się w Aresie i poszli w tango. Hera ją za to przeklęła, żeby już zawsze pożądała, czyli kara: wieczna nienasycona nimfomanka.
👩🦰 Oenyoe, Triteia, Aerope, Rhea Silvia…
Śmiertelniczki, nimfy, księżniczki, kapłanki. Część z nich z własnej woli, część z przypadku, część z mitologicznej niejasności („zachodzi w ciążę, bo Ares ją dotknął we śnie”). Dzieci z tych związków często kończyły jako herosi, szaleńcy, lub jedno i drugie.
Ares nie był zakochanym bogiem. On był pobudzeniem bez intencji. Wchodził do łóżka tak samo, jak na pole bitwy, z szumem krwi w uszach i tępą pewnością, że wszystko da się rozwiązać pchnięciem miecza.
