Rozdział X.
Dlaczego mormonizm tak mocno chwycił?

1. Nowa Ziemia, nowe objawienie, nowy start

XIX-wieczna Ameryka to był raj dla wszelkich szaleńców, wizjonerów, sekt i rewolucji duchowych. Ludzie chcieli nowego początku, a Smith mówił: „To wy jesteście nowym ludem wybranym!” Każdy farmer z Ohio mógł zostać apostołem, a każda szwaczka – prorokinią.* 

2. Obietnica bezpośredniego kontaktu z Bogiem

Katolicyzm? – hierarchia, łacina, papież w Rzymie.
Protestantyzm? – trochę mniej biurokracji, ale dalej stare śpiewki.
A tu: „Pan przemówił przez Smitha do ciebie, osobiście, tu i teraz!”
Objawienia nie tylko dla proroka – „każdy może mieć własne”.

3. Prosta narracja, która daje sens każdemu

Księga Mormona wyjaśnia, skąd się wzięli Indianie, czemu Ameryka jest wyjątkowa, i dlaczego „przypadkiem” trafiliśmy na najlepszy kontynent świata.
Nowa Biblia dla nowego świata — „Masz tu swoją własną historię zbawienia!”.

4. Amerykański mit self-made man

U Smitha nie trzeba czekać na cud w Jerozolimie. Zbawienie masz tu, na swoim polu kukurydzy. Kto dołącza do mormonów, ten dostaje nową tożsamość i „klucz do raju z lokalnej fabryki”.

5. Wspólnota, która nie zostawia nikogo

Mormoni od początku byli „jedną rodziną”. Pomagasz innym, dzielisz się żonami (kiedyś!), dostajesz wsparcie materialne i duchowe, migracja przez pół Ameryki cementowała grupę jak przysięga na grobie dziadka.

6. Skuteczność organizacyjna

Jeśli chcesz wiedzieć, jak buduje się korporację z duszą, patrz na mormonów:
podział ról, hierarchia, logistyka, własne banki, szkoły, ubezpieczenia. Salt Lake City powstało na środku pustyni i zamieniło się w metropolię „od zera do bohatera”.

7. Odpowiedź na lęk, pustkę i chaos

W czasach kryzysu każda religia, która daje prosty zestaw zasad i poczucie „bycia wybranym”, chwyci ludzi za gardło. Mormonizm był mocny, bo prosty i kompletny: masz swojego proroka, masz swoją ziemię obiecaną, masz własną Księgę.

8. Socjotechnika i… trochę szczęścia

Smith był genialnym gawędziarzem, manipulatorem i liderem. Umiał rozkręcić maszynę marzeń i przekuć ją w religijne MLM (multi-level-messiah). A Ameryka, jak każda giełda, lubi nowości.


W skrócie:

Mormonizm chwycił, bo to religia stworzona na amerykańskie marzenia:
– prostota,
– obietnica sukcesu,
– poczucie wspólnoty,
– logika „zrób to sam”,
– i wiara, że Bóg wysyła nowe objawienia jak nowe wersje iPhona: „Zainstaluj dziś, bądź zbawiony jutro!”

A jeśli myślisz, że to nie ma nic wspólnego z twoim życiem, rozejrzyj się po najbliższej korporacji. Tam też znajdziesz proroka, regulamin i wieczną promocję na zbawienie.

Dlaczego trudno się z nich śmiać?

Choć przez całą tę mormońską epopeję łatwo pokładać się ze śmiechu nad absurdami kapelusza, złotych tablic i proroczych poligamistów – trudno nie mieć szacunku dla ich zbiorowej determinacji i społecznej inżynierii.

1. Bo przetrwali przeciwko wszystkim

Byli prześladowani, wypędzani, zabijani, okradani.
Trzeba mieć jaja (i zbiorowy mózg do logistyki), żeby zbudować miasto na pustyni, kiedy inni płakali nad błotem na butach. Potrafili się zorganizować jak nikt w XIX wieku: własne irygacje, samorząd, edukacja, solidarność społeczna.

2. Bo zbudowali prawdziwą wspólnotę

Nie chodziło tylko o „społeczną potrzebę przynależności”, ale o realny system wsparcia, sieć bezpieczeństwa, poczucie celu.
Mormońskie społeczeństwo było – i jest – znane z wzajemnej pomocy, systemu „fast response” na wypadek kryzysu, edukacji, inwestycji w ludzi.
Mieli szkoły, systemy opieki zdrowotnej, wsparcie dla wdów, sierot, ubogich – zanim welfare state stał się modny.

3. Bo wprowadzili w życie to, co inni tylko gadali

Gdy 90% Amerykanów marudziło o wolności i braterstwie, oni naprawdę żyli jak komunardzi (przynajmniej przez kilka dekad).
Ich system był twardy, czasem opresyjny, ale działał – przetrwali nie dzięki cudom, tylko dzięki organizacji i dyscyplinie.

4. Bo ich mit założycielski, mimo absurdu, miał moc

To, co zrodziło się z mitów i kapelusza, przerosło pierwotną groteskę: stworzyli państwo w państwie, kulturę, styl życia, nawet wpływ na politykę USA.
Genealogia, misje, edukacja, samopomoc, etyka pracy – to wszystko nie wzięło się z próżni.

5. Bo każdy ruch społeczny, nawet najbardziej szalony, potrafi zostawić coś trwałego

Dziś Salt Lake City to nie tylko stolica LDS, ale ważne centrum technologiczne, biznesowe, naukowe. Kościół LDS to jedna z najbardziej skutecznych organizacji charytatywnych świata – bez afiszowania się że są filantropem.


Ironia losu

Śmiejemy się z magicznych kamieni i kapeluszy, ale w XXI wieku to właśnie te „śmieszne” dzieciaki z pustyni mają swoje miasta, uniwersytety, własny styl życia – a reszta Ameryki, która ich prześladowała, modli się o taki poziom społecznej spójności.

Absurd wygrywa z cynizmem, jeśli towarzyszy mu upór i praca.
Możesz nie wierzyć w złote tablice, ale nie sposób nie wierzyć w siłę wspólnoty, którą zbudowali.