Kasety w piachu, wino z cukrem

Klimat Jeggerowa

Muzyka była na baterie R16 albo R20, wolność też. Magnetofony kasetowe Grunding i JVC stojące przy namiotach przypominały talizmany, toporne, ale gdy tylko wcisnęło się „play”, przenosiły nas w inny wymiar. Na stoliku turystycznym albo po prostu w trawie walały się kasety: powyginane pudełka i powyciągane opisy i okładki. Zawsze ktoś wrzeszczał, że nie ma oryginalnego pudełka, że znowu ktoś wrzucił kasetę do piachu. Nie było to dziwne bo muzyka miała wtedy też bezpośredni materialny wymiar. Kłótnie o te kasetki były rytuałem, jak rozpalanie ognia.

Ale kiedy w końcu z głośników, charczących jak astmatyk, wysypywały się pierwsze dźwięki, wszyscy milkli. Potem, po kilku łykach taniego wina, nikt już nie siedział cicho. Krzyczeliśmy razem: „I can’t get satisfaction”, kalecząc język jakbyśmy go dopiero wymyślili. Nikt nie znał tekstów, ale to nie miało znaczenia – liczył się sam moment, ta wspólna energia, która spajała nas mocniej niż krew.


Ognisko trzaskało, iskry leciały w górę, a rzeka płynęła obok jakby w rytmie tego, co z nas wychodziło. Patrzyłem na przyjaciół – każdy w swoim świecie, ale jednocześnie całkowicie tu, razem. Świat dorosłych był jeszcze za rzeką, ale już zdążył nas połechtać obietnicą.

Bo przy ognisku zawsze był ktoś, kto przywoził „szlachetne” trunki. Czerwone wytrawne: Vranac, Sofia. Nazwy brzmiały jak zaklęcia, jak przepustka do lepszego świata. I co? I nic. W ustach kwaśne i gorzkie jednocześnie, jak lekarstwo z apteki, które ktoś podaje dziecku, mówiąc: „To ci pomoże.” Szlachetność okazała się ściemą. A my, szesnasto, siedemnastolatkowie, mieliśmy sposób: cukier. Sypany prosto do metalowego kubka. I wtedy to gówno, nagle stawało się pijalne. Śmialiśmy się, że tak właśnie wygląda dorosłość , gorzka i kwaśna, ale do zniesienia, jeśli dorzucić kilka łyżeczek cukru.

Nie chodziło o smak, tylko o efekt. Kwiat Jabłoni, Patykiem Pisane, Uśmiech Sołtysa i inne cuda z wiejskich sklepów wielobranżowych miały nas uciorać, wyrwać z wstydu i tremy. Żebyśmy mogli drzeć się głośniej, żeby ktoś odważył się chwycić dziewczynę za rękę, żeby ktoś inny opowiadał z udawaną powagą o przyszłości, która oczywiście miała być wielka.


A potem były kłótnie o kasety. Kto zgubił, kto zadeptał, kto przewinął ołówek w złą stronę. W tych awanturach było coś z rodzinnej codzienności, niby wszyscy się darli, a i tak wiedzieli, że rano znów siadą razem nad rzeką, ze szklanką herbaty i chlebem ze smalcem, i wszystko będzie dobrze.

Dziś, kiedy kliknięciem masz dostęp do milionów utworów w Spotify, bez piachu, bez pudełek, bez strachu, że taśma się zerwie, trudno to komuś wytłumaczyć. Ta muzyka wtedy była lepsza, bo była po prostu nasza. Nasze magnetofony, nasze kasety, nasze krzywe chóry nad rzeką.

Nie pamiętam już, kogo pierwszego przewróciło po winie, kto zgubił swoją kurtkę, kto się pokłócił o kasetę Black Sabath. Ale pamiętam jedno: siedzieliśmy odganiając się od komarów i w dymie ogniska śpiewaliśmy tak, jakby świat miał się skończyć, jeśli przestaniemy. I to uczucie, że trzymasz kawałek wieczności w dłoni, choćby tylko przez kilka taktów – zostało ze mną na zawsze.


Jeśli chcesz poczuć ten klimat, odpal tę playlistę. Jest zmieszana tak, jak wtedy były zmieszane nasze kasety, trochę rocka, trochę ballad, coś nowego, coś zdartego do bólu. Wyobraź sobie ognisko na brzegu rzeki, pod niebem gęstym od gwiazd, i ten cholerny dym, który zawsze wybierał właśnie twoją stronę. W ręku metalowy kubek z tanim winem . A w tle muzyka, która nie tylko grała, ona nas sklejała, rozgrzewała i sprawiała, że każda noc wydawała się wieczna.

Muzyka nie skończyła się na Jeggerowie. Wkrótce czekały nas tłumy większe niż widzieliśmy do tej pory, plakietki „press” zdobywane cudem i podróże w pociągach, gdzie wsiadało się przez okna. Nad Dunajcem śpiewaliśmy Stonesów fałszem, a chwilę później krzyczeliśmy TSA i Dżem w Jarocinie, pośród błota i pomidorów z PGR-u. Ale to na inny rozdział i inne playlisty.


Na tych zdjęciach to my, banda z Jeggerowa. Z kasetami w piachu, winem z cukrem i całą tą młodością, która wtedy wydawała się nieśmiertelna